piątek, 17 lutego 2012

Smacznego


Rys. PSK
Dzięki uprzejmości pewnej niezwykłej osoby miałam okazję skosztować kuchni polskiego odpowiednika Gordona Ramsaya i to w miejscu nie byle jakim, bo w tym najbardziej osławionym i rozreklamowanym, umieszczonym w samym sercu warszawskiego rynku. Oczywiście po powrocie rzuciłam się w wir internetowych recenzji i literalnie zrobiło mi się niedobrze od całego jadu jaki się na stronach sączył. Wydaje mi się, że dla nikogo nie powinno być niespodzianką, że:
a) Miejsce to będzie miało odpustowy charakter – bo przecież patrząc na właścicielkę można łatwo stwierdzić co jej się podoba i idąc tym tropem nie trzeba być Einsteinem by wiedzieć, że skoro to jej restauracja, to urządzi ją na swoją modłę,
b) Ceny są wygórowane – bo przecież to samo centrum stolicy, restauracja ma renomę, a główna kucharka TVN jest na topie,
c) Porcje będą raczej małe – bo przecież nie jest to garkuchnia gdzie wielką chochlą nalewa się strawę do michy.



A Jednak. Ludzie wydają się być tymi faktami zszokowani i wyraźnie widzą w nich problem. Ja osobiście powiem, że było poprawnie i owszem znalazłabym pewnie parę szczegółów do których mogłabym się przyczepić, ale nie widzę najmniejszego sensu by to robić. Co więcej, wszystkie te szczegóły straciły jakiekolwiek znaczenie w chwili gdy zjadłam pierwszy kęs najlepszego deseru w moim życiu. Z każdym kolejnym kęsem było mi tylko lepiej. Powiem nawet, że było mi aż tak dobrze, że wieczorem odmówiłam przyjęcia jakiegokolwiek leku na dolegliwości żołądkowe bo w tym nieprzyjemnym piekącym uczuciu dało się wyczuć przebłyski smaku doskonałego. Dla takich kęsów warto żyć.


O tym, że niektóre kęsy pozostają niezapomniane przekonał się też pewien młody krakowianin, który za swój codzienny obowiązek uznał odwiedzanie pobliskiego iSpota. W tym macmiejscu iPody umieszczone był po prawej i właśnie od nich chłopak swą wędrówkę po sklepie rozpoczynał, na nich też ją kończył. Z czasem jak wizyty chłopaka stawały się dłuższe i częstsze jego nieśmiałość zanikała, a on sam przestał już tylko patrzeć na ipody zaczął ich dotykać. W tym przypadku nie był to jednak dotyk pożądany można by nawet rzec, że był to typ tego złego dotyku, tego, który może boleć przez całe życie. Chłopak iPoda dotykał tak silnie i agresywnie, że aż aplikacja na dotyk reagować przestała. Nie poddał się jednak bez walki, wymyślił, że siekacze większą siłę niż palce mają i natychmiast urządzenie w ustach umieścił, pogryzł, pożuł i wyjął. Najwyraźniej to co zobaczył mu się nie spodobało bo wystraszony ispota pośpiesznie opuścił. Rutyna odwiedzania sklepu wryła się jednak tak głęboko w jego psychikę, że niedalej jak dnia następnego, gdy tylko pierwszy kur zapiał, a pracownik iSpota tabliczkę z napisem „otwarte” na drzwiach umieścił chłopak wpadł z wizytą. Niestety obsługa o całym zdarzeniu miejscowych stróżów prawa zdążyła już powiadomić pozbawiając, tym samym, głodnego dalszej macprzyjemności.
Morał z tego krótki jakkolwiek by nam nie smakowało trzeba za to zapłacić.
(N. za ten deser będę Cię kochać do końca życia i o jeden dzień dłużej)

3 komentarze:

  1. Chyba w komentarzach internetowych jest dużo racji bo "ten dający się wyczuć przebłysk smaku doskonałego w nieprzyjemnym piekącym uczuciu" w żołądku, utrzymujący się aż do wieczora, do kosztowania przecież nie gigantycznych w swoich rozmiarach porcji nie zachęca. Co do chłopaka jak widać i jego swoisty apetyt nie skończył się niczym dobrym. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Eee a iPod to której generacji był?!?!?!?!??

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierdoly, bibeloty... ale jedzenie, ze "dupe urywa" ;)

    Pozdrawiam
    N.

    Ps. I o jeden dluzej ja tez!!!!!!!!!!!! :*

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję Ci za Twój komentarz, sprawisz mi jeszcze większą przyjemność jeśli się podpiszesz.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...